Bohemian Rhapsody

Bohemian Rhapsody to niesamowita uczta dla fanów Jej Wysokości Queen i Freddiego! Mimo, iż krytycy na świecie nie pozostawili suchej nitki na filmie, a bo za mało o seksualności, chorobie, narkotykach, samotności i przez to nie da się poczuć prawdziwej historii. Ja osobiście chciałbym odbić piłeczkę, bo przecież nie jest to ekranizacja pamiętnika, tylko film biograficzny! Dla osób, które są fanami Freddiego, te właśnie według krytyków "niedociągnięcia" są furtką dla pobudzenia wyobraźni i odtworzenia swojej dotychczasowej wiedzy na temat jego życia i twórczości.
Przecież nie od dziś wiadomo, że Farrokh Bulsara miał pociąg erotyczny do osób obu płci i prowadził nieszablonowy tryb życia. Dlaczego więc twórcy filmu mieli brnąć w tą tematykę, czyniąc tym samym film edukacyjno - erotyczną, antynarkotykową opowiastką? Osobiście uważam, że historia została przekazana w "smaczny" sposób i zachowała jego człowieczeństwo na godnym poziomie. Właśnie! O człowieczeństwo tu chodzi, bo przecież to też był człowiek z krwi i kości, z wadami i zaletami, ze wzlotami i upadkami. Dlatego jest to wciągająca opowieść o życiu, relacjach rodzinnych, prawdziwej przyjaźni, miłości, o kulisach powstawania największych przebojów wszech czasów, o tym, że pieniądze szczęścia nie dają i przede wszystkim o człowieku pełnym muzycznej pasji. A to wszystko okraszone jest dialogami na najwyższym poziomie, które bawią, wzruszają do łez i powodują ciarki na całym ciele. 


Jeśli chodzi o odtwórcę głównej roli Ramiego Maleka, to byłam nastawiona sceptycznie, bo przecież takiej persony nie da się tak po prostu zagrać! Jednak Rami spisał się znakomicie i czasami można było odnieść wrażenie, że oglądamy samego ekstrawaganckiego i charyzmatycznego Freddiego! Zdecydowanie jest to jego życiowe rola!
Uwagę zdecydowanie przykuwa również Gwilym Lee, aktor grający Briana May'a. W niektórych ujęciach wygląda niemalże jak klon!
Natomiast zabrakło mi w tym wszystkim utworu "Show Must Go On", który nawiązuje do śmiertelnej choroby wokalisty. Ponad to film pozostawia pewien niedosyt z racji tego, że urywa się w roku 1985 na koncercie Live Aid, zorganizowanym na rzecz głodujących w Etiopii, kiedy to zespół Queen triumfalnie powraca na scenę w pełnym składzie.
Żałuję, że nie oglądałam tego filmu w domowym zaciszu. Dlaczego? A no dlatego, że film wywołał u mnie wiele emocji. Raz miałam ochotę wstać i tańczyć, śpiewać, klaskać, głośno się śmiać, ale też i płakać. Więc dziwnie bym wyglądała w tym kinie 😉

Film zaliczam do moich perełek i klikam "Lubię to" 😉 Zdecydowanie polecam obejrzeć!

Cieszę się, że mogłam obejrzeć ten przedpremierowy pokaz razem z mężem, który jest wielkim fanem Queen i Freddiego! 

Komentarze

Prześlij komentarz